1331, 28.05.,
datowany jest
przywilej Henryka IV Wiernego
dla aptekarza Piotra. Otrzymał według tego zapisu działkę, na której znajdować
sie miał tzw. stary zamek na Ostrowie Tumskim przy Kolegiacie. Przywilej mówił
też o prawie do ogrodów, brzegu Odry i do uprawiania rybołówstwa.
Była to
szybka decyzja – tuż po śmierci ojca darczyńcy
- księcia głogowskiego Przemka,
Głogów pozostać miał jako oprawa wdowia księżnej matki. I w tym gorącym okresie
(na księstwo ostrzy sobie również zęby Jan Luksemburski) popełniono błąd, albo
do walki o schedę włączył sie kościół po sąsiedzku.
W każdym razie, dwa lata (1.09.1333)
później darowiznę unieważniono bo ponoć jego matka Matylda Brunszwicka,
wraz z synami (w tym Henrykiem IV !!!) podarowali inkryminowany obiekt
Kolegiacie.
1420, 7.05.,
występująca jeszcze wówczas w mieście zabudowa drewniana powszechnie stanowiła
łatwy żer dla ognia. Nieostrożność w obchodzeniu się z ogniem, chwila nieuwagi,
powodowała, że szły z dymem żywiołu całe rzędy, kwartały domów. Tego dnia
spłonęła duża część miasta na lewym brzegu, w tym fara.
Po tej katastrofie książę głogowski wydał rozporządzenie,
które nakazywało budowę dwukondygnacyjnych domów murowanych. Wprowadzono straż
nocną i nakazy utrzymywania otwartego ognia pod kontrolą. Pogorzelcom przyznano
ulgi budowlane i wyrażona została zgoda na wyrąb lasu książęcego
Ale kolejny duży pożar nastąpił już kilkanaście lat później.
1505.
26.05.,
książę Zygmunt Jagiellończyk, uczestniczył w sejmach wrocławskich na rzecz
uregulowania systemu monetarnego na Ślasku. Kiedy w ubiegłym miesiącu (19
kwietnia) Sejm ustalił jednolitą monetę o wartości 12 halerzy na grosz, książę
wystąpił do króla i brata, Władysława Jagiellończyka, o zgodę na ponowne
otwarcie głogowskiej mennicy. Prosił też o przywilej bicia monety. Dziś ten
przywilej królewski otrzymał. Niebawem Fryderyk Boner i Genueńczyk Eustachy de
Parentibus rozpoczną produkcję głogowskich groszy.

Sigismundus Dux Glogoviae - Zygmunt książę Głogowski – napis na nie datowanym
jeszcze awersie grosza głogowskiego. Niebawem pojawi się na kolejnej monecie
rok 1506.
(Foto
z archiwum
www.wcn.pl)
1625, 5.05.,
na zaproszenie starosty, hrabiego Jerzego Oppersdorfa przybyli do Głogowa po raz
kolejny jezuici. (Tu uwaga z lektury podstawowych monografii miasta - datę tę
podaje Matwijowski/s.150; natomiast Blaschke przekazał, że fakt ten miał miejsce
15.05.1625/s. 302)
Zamieszkali na zamku, kazania wygłaszali w kościele
Dominikanów. W latach następnych założyli szkołę. W trakcie ruchów wojsk i
działań wojennych podczas wojny trzydziestoletniej jezuici opuszczali miasto.
Szwedzi generała Torstenssona w
1642 r. zdobywając miasto zagrabili co mogli i spalili resztę ich majątku.
Po raz pierwszy
zakonnicy Towarzystwa Jezusowego pojawili się w mieście w 1582 roku jako
spowiednicy w klasztorach. W następnym roku kaznodzieją był jezuita Karbler.
Stanowili poważny instrument władzy habsburskiej w trakcie działań
kontrreformacyjnych.
1632, 16.05.,
przybywa z Żagania bratanek księcia Frydlandu Albrechta Wallensteina - hrabia
Maksymilian Waldstein. Ma, na polecenie stryja, który otrzymał od cesarza
śląskie włości, przejąć ziemię głogowską. W trakcie kilkudniowego pobytu odbył
wiele spotkań i przekazał stanom cesarskie i książęce decyzje. Uchylił
dotychczasowe obowiązki stanów kraju w stosunku do cesarza. A dziesięć dni
później przyjął hołd mieszczan, który złożyli na jego ręce Wallensteinowi.
Związki miasta z nowym, śląskim księciem trwały krótko bowiem ten
niespełna dwa lata później został zamordowany w Chebie, a Głogów i księstwo
wróciły w cesarskie ręce.
1945,
1.05., w pamięci
pacjenta szpitala wojennego (Szpital Powiatowy przy ul. Kościuszki) ten dzień
utkwił przez żołądek. Jak wspomina Joachim-Hans Jaeschke
w swojej książce „...w
dniu „Święta Pracy”, było lepsze
jedzenie, a nawet budyń”.
Autor przebywał w twierdzy od początku oblężenia. W końcu
marca został ciężko ranny. Ok. 7 kwietnia został na noszach wyniesiony z
polowego lazaretu w podziemiach Starego Miasta i umieszczony w sanitarce. Po
jeździe w nieznane, jak pisze „...
pojazdy sanitarne zatrzymały się przed
wielkim lazaretem wojennym przy Konradstrasse, o który na początku oblężenia tak
zaciekle walczono. Zniszczenia od razu rzucały się w oczy. Mimo że był już
początek kwietnia, polegli podczas szturmu w połowie lutego żołnierze niemieccy
leżeli, dotąd niepogrzebani, przed głównym budynkiem. Bardzo przykry widok ...W
korytarzach lazaretu hulał wiatr, ponieważ wszędzie brakowało szyb w oknach, a
gdzieniegdzie także drzwi ... Kilka dni
później - było to 8 maja 1945 roku - nagle Rosjanie zaczęli strzelać w powietrze
z wszystkiego co mieli i wykrzykiwać: „Hitler kapuuut, Krieg kapuuut!”. Po
obficie oblewanym kilkudniowym świętowaniu, wrócili wreszcie do normalnych zajęć
w lazarecie”.
Jeszcze raz Wehikuł poleca
książkę - Hans-Joachim Jäschke.
Szesnastolatek na wojnie. Wspomnienia z lat 1944-1945, Głogów 2015.

Budynek główny szpitala
wojskowego ok. roku 1943.
1947, maj,
Franciszek Józef Marczek, przed wojną pracownik Przedsiębiorstwa Państwowego
„Polska Poczta, Telegraf, Telefon”, naczelnik UPT koło Buczacza od kilkunastu
miesięcy zanim stał się zaraz po wojnie „ojcem głogowskiej poczty i
telekomunikacji”, otwierał placówki na terenie powiatu Mińsk Mazowiecki. Tam
m.in. znalazł miejsce na pocztę w Jeruzalu, który stał się słynny na początku
XXI wieku jako Wilkowyje z serialu „Ranczo”.
Co miesiąc kolejno
urządzał i otwierał urząd –
Po
uruchomieniu Obwodowego Urzędu Pocztowo-Telekomunikacyjnego w Głogowie musiałem
pomyśleć o uruchomieniu placówek pocztowych w powiecie …
trzeba było w każdej
miejscowości wyszukać budynek
odpowiednio zabezpieczony, znaleźć spośród miejscowej ludności kandydata na
kierownika placówki i udzielić mu odpowiedniej instrukcji”
– pisał we wspomnieniach.
W
bieżącym miesiącu rozpoczyna działalność poczta na skraju powiatu, na prawym
brzegu Odry, w Bielawach.
Podrózował tu długo - jak
wspominał „do
Bytomia Odrzańskiego dojechałem pociągiem po przeprawieniu się przez Odrę na
drugi brzeg trzeba było iść pieszo bo żadnego innego środka lokomocji nie było”.

Listonosz z Białołęki Michał
Szczepanowski przeprawiający się przez Odrę w drodze do pracy. Widoczny rower –
listonosza wiejskiego środek transportu (ze zbiorów rodzinnych D.
Szczepanowskiego).
1963, 10.05.,
dziś w podgłogowskim Wilkowie
wybuchł konflikt między miejscową społecznością a powiatową władzą.
Gwoli
wprowadzenia – od kilku miesięcy trwa peregrynacja kopii obrazu Matki Boskiej
Częstochowskiej. Na Dolny Śląsk (parafie głogowskie należą jeszcze do diecezji
wrocławskiej) obraz trafił 10 lutego 1963 r. w Żaganiu. Zgodnie z założonym
planem, kopia obrazu w trakcie prawie dwuletniej wędrówki miała odwiedzić 525
kościołów parafialnych, 82 kościoły filialne i 14 kościołów zakonnych. Co się
stało.
Na czas uroczystości każda parafia otrzymała wykaz działań
do wykonania. Wiele czynności wynikało też z lokalnej zaradności, możliwości i
inicjatywy parafian.
O jednej z
takich inicjatyw, która stała się zarzewiem konfliktu z antyklerykalną władzą,
poniżej. Wehikuł otrzymał bowiem wspomnienia Eleonory Szczepanowskiej i jej
szwagra Jakuba Szczepanowskiego oraz fragment „KRONIKI
PARAFII” w Wilkowie Głog, pisanej przez o.
Łukasza Kocika,
głogowskiego
zakonnika, administratora parafii.
W tym miejscu kieruję serdeczne
podziękowania, dla Pana Janusza Szczepanowskiego. To dzięki Niemu są te
materiały.
|
|
Dziś pierwszy fragment wspomnień
dotyczący majowego starcia z władzą.

Kościół w Wilkowie ok. 1940 r. (ze
zbiorów Janusza Szczepanowskiego)
Eleonora Szczepanowska.
Historia „obrony plebani” w Wilkowie (1)
„...Zbliżał
się czas Nawiedzenia Kopii Cudownego Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej,
wędrującego po całej Polsce. Wprawdzie mieliśmy dużo czasu, bo przypadało to na
9 września, ale mieliśmy dużo pracy w kościele i na plebanii. Zatem w Imię Boże!
Zaczęliśmy od plebanii, ponieważ miało przyjechać dużo duchowieństwa i innych
gości, których tam zamierzaliśmy przyjmować. W budynku plebanii mieszkała na
parterze rodzina ludzi świeckich oraz często, gdy zachodziła potrzeba, nocował
sprawujący funkcję proboszcza redemptorysta z Głogowa, o. Łukasz Kocik. Ponieważ
nie zawsze miał jak dojechać, parafianie w czynie społecznym postanowili
przygotować księdzu mieszkanie na piętrze.
W
dniu 10 maja, gdy w dwóch pokojach pomalowane już były ściany, okna i nie
wyschnięta jeszcze od farby podłoga, na podwórze wjechał ciężarowy samochód i
przywiózł meble-graty i starszego człowieka. Momentu wjazdu nikt nie widział a
samochód po rozładunku – odjechał. Wszystkie rzeczy zaniesiono do mieszkania
księdza na mokrą podłogę. Wieś się dowiedziała natychmiast i na plebanię poszły
prawie wszystkie kobiety. Rzeczy nowego „mieszkańca” łącznie z siennikami, z
których słoma zaśmieciła pokój, klatkę schodową, korytarz i podwórze, były
pilnowane przez właściciela. Na nasze pytanie co on tu robi odpowiedział, że tu
go przywiozła partia. Po poinformowaniu go, że jest to budynek nasz, parafialny
i do niego partia nie ma prawa, a ponieważ on nie zamierza z tego mieszkania
zrezygnować, kobiety weszły na górę i ściągnęły wszystko z powrotem po schodach
na podwórze. Dziadek się obruszył i poszedł dzwonić do władz. Żadna z nas nie
opuściła „placówki” i nie poszła do domu.
Wieczorem na Wilków był najazd władz powiatowych pod „dowództwem”
przewodniczącego Powiatowej Rady Narodowej w Głogowie, w towarzystwie
powiatowego komendanta MO, jeszcze kilku cywilów. Przybyło też dużo
umundurowanej milicji. Na ulicy od bramy plebanii do krzyżówki (ulica przez wieś
ok. 1,2 km), ściśle stały samochody MO z trzech powiatów; Głogowa, Wschowy i
Szprotawy, kilka karetek pogotowia ratunkowego i kilkanaście samochodów straży
pożarnej. Zaczęła się ostra wymiana zdań i próba rozpędzenia ludzi do domów.
Bezskutecznie. Twardo staliśmy przy swoim. Władze próbowały wejść nam na ambicję
mówiąc, że człowiek, którego tu przywieźli jest bardzo zasłużonym żołnierzem
frontowym. Zapytaliśmy więc, czy partia się nie wstydzi za taką opiekę nad
zasłużonymi ludźmi. Kazali nam rozejść się – bez skutku. Robili zdjęcia przy
fleszach, głupio dogadywali i straszyli, że zdjęcia umieszczą w gazetach.
Odpowiedzieliśmy, że w końcu wszyscy zobaczą, jakie są ładne kobiety w Wilkowie.
Na
wszelki wypadek wszystkim mężczyznom kazaliśmy pójść do domów, bojąc się o
konsekwencje później w ich miejscach pracy.
Milicji zaczęło przychodzić coraz więcej, byłyśmy bardzo zdenerwowane, ale
starałyśmy się nie pokazywać tego po sobie. Pozapisywali nasze nazwiska i kazali
następnego dnia zgłosić się w komendzie MO. Odpowiedź na te niedorzeczności była
taka: zostawiliśmy na Wschodzie większe bogactwa kościelne i parafialne,
obiecali i dali nam tu, więc to jest nasze! Wiary się nie wyrzekniemy, a swojego
będziemy bronić do ostatka. Około 10 – 12 kobiet było na MO, pogadali,
postraszyli i wypuścili.

Plebania i kościół w Wilkowie XXI
w. (fot. G. Jasik, ze zbiorów D. Szczepanowskiego)
Przez
całą noc było to zamieszanie, ale nad ranem „władze” wyjechały. /…/ Nazajutrz
rano władze znów dojechały do obstawy i zaczęło się to samo. Bardzo niegrzecznie
rozmawiali i postępowali z naszym proboszczem.
Szczęściem w
nieszczęściu było spotkanie człowieka w mundurze MO, który widząc naszą rozpacz
i łzy, starał się nas uspokoić, a
odwołując jedną z nas na stronę, podsunął myśl dalszego postępowania.
To
nam dało jeszcze więcej otuchy i chęci działania. Trzeba działać aż do skutku.
Władze kazały przyjechać do PPRN w Głogowie. Nie załatwiali konkretnie nic, ale
zawsze starali się wytłumaczyć - swoje. Jeździłyśmy tam 8 razy. /.../
W
końcu odesłali nas do WRN w Zielonej Górze do Pełnomocnika do Spraw Wyznań. Znał
tę sprawę dobrze, bo był w Wilkowie 2 razy z władzami powiatowymi. Nic nam nie
pomógł, bo obstawał za nimi. Byliśmy tam 2 razy – bez rezultatu. W międzyczasie
dziadka z gratami wywieźli po kryjomu, a wszystkie drzwi mieszkania księdza
zaplombowali.
Pojechałyśmy w 3 osobowej delegacji do Warszawy; Pojechałyśmy na ul. Miodową,
ale szczęście nam nie sprzyjało: kardynał Stefan Wyszyński z sekretarzem
Episkopatu byli akurat w Watykanie. Pojechaliśmy do MSW w Aleje Niepodległości
do Pełnomocnika do Spraw Wyznań. W gabinecie spotkaliśmy bardzo przychylnego nam
człowieka, rozmawiał z nami nie podnosząc głosu. Wszystko co opowiadałyśmy
notował. Po dłuższej wymianie zdań obiecał tę sprawę załatwić i powiadomić
telegraficznie mnie. W międzyczasie, wziął od nas dowody osobiste i z drugiego
pokoju rozmawiał z Zieloną Górą.
Wróciłyśmy, czas mijał, wiadomości żadnej z Warszawy nie było. Postanowiłam
pojechać do Warszawy sama do Pełnomocnika, u którego byłyśmy. Poinformował mnie,
że władze powiatowe postąpiły bezprawnie, bo przy PRN nie ma komórki do spraw
wyznań. Mam więc wrócić do Wilkowa i sama rozplombować wszystkie drzwi plebanii.
Z
wielką ulgą wróciłam do domu, a jeszcze większą satysfakcją rozplombowałam
drzwi. /.../
Na
najbliższym zebraniu partyjnym w Głogowie przyznali, że tylu ich było, a jedna
baba wiejska wstała pierwsza i załatwiła ich w kilku słowach.”
Cdn.

(fot. G. Jasik, ze zbiorów D.
Szczepanowskiego)
1966, 12.05.,
Miejska Rada Narodowa na posiedzeniu poświęconym 1000 leciu Państwa Polskiego
(nie używano wtedy określenia „chrztu Polski”) przyjęła uchwały o:
- nadaniu Powiatowej i Miejskiej Bibliotece Publicznej
imienia „Galla Anonima”
- nazwaniu placu przed dworcem kolejowym „Placem Tysiąclecia
Państwa Polskiego”
- nazwaniu nowobudowanej Szkoły
Podstawowej nr 6 imieniem Tadeusza Kościuszki.

Plac Tysiąclecia Państwa Polskiego w końcu lat sześćdziesiątych. (z arch. E.
Bogusz)
|