Wehikuł czasu  - listopad 2012 (rok 4/45)

 

         200 lat temu trwał odwrót tych którzy jeszcze wiosną przechodzili przez Głogów. Przez trzy listopadowe dni 1812 roku najpierw na jednym brzegu Berezyny, a potem na drugim, na Brylowskim Polu trwała bitwa wyniszczająca Wielką Armię Napoleona. A w twierdzy nad Odra wyczekującej wieści ze wschodu przez cały listopad „… zakwaterowanych było znowu 2285 oficerów i żołnierzy z wojsk uzupełnień wszystkich rodzajów”- pisał G.S. Dietrich, (w tłum. A.Boka).

         2 listopada 1991 r., 30 minut po północy dyspozytor głogowskiej straży pożarnej otrzymuje zgłoszenie,  6 minut później strażacy, zastają straszną tragedię”. Tak rozpoczyna się opis wydarzenia sprzed 21 lat, który Wehikuł otrzymał od rzecznika głogowskiej straży pożarnej p. Pawła Dziadosza.

O tym i innych listopadowych ciekawostkach w zakładce Wehikuł czasu powyżej, a wszelkie pytania i uwagi prosimy kierować na adres wehikulczasuglogow@interia.pl

 

Wehikuł przez okno

Prezentowane miesiąc temu zdjęcie zrobione zostało z korytarza na II piętrze gmachu „A” PWSZ. Padają zapytania czy będą nagrody, więc Wehikuł odpowiada – będą jak odpowiedzi prawidłowe napływać będą rzeką.

Dziś zdjęcie z widokiem na miasto lat 60-tych. Cały wschodni Głogów – „komin, wież trzy ułomki, same drzewa i gdzieniegdzie domki” – chciałoby się sparafrazować biskupa Ignacego Krasickiego.

Z okna którego budynku zrobione zostało to zdjęcie?


Listopad

 

1219, 21.11., w dziś datowanym dokumencie pojednawczym benedyktynów i premonstratensów (norbertanów) wymienione jest po raz pierwszy imię głogowskiego  archiprezbitera i proboszcza. Był nim kanonik Artmodus (Hartmut).

Nieznana jest jego rola w rozwiązywaniu sporu między dwoma prężnie działającymi zakonami, ale świadectwo, które dał na tym dokumencie zapewniło mu miejsce w historii miasta.

1460, 29.11., stosunki polsko-czeskie nabierają dziś szczególnego wymiaru. Posłowie czeskiego króla Jerzego z Podiebradów i polskiego – Kazimierza Jagiellończyka podpisują umowę w której „dwie strony zobowiązują się żyć z przyjaźni i nie zawierać z nikim sojuszów czy porozumień skierowanych przeciw drugiemu sygnatariuszowi układu, a wręcz odwrotnie, mają starać się wedle „ich najwyższej możności” popierać wzajemne swe dobro i cześć”. Wśród 9 zasadniczych punktów dokumentu znajduje się ogłoszenie, że wiosną 1462 roku  królowie zjadą się osobiście w Głogowie a ewentualny następny zjazd obu władców winien się odbyć w Polsce. Tam również miałaby zostać również załatwiona  sprawa zamków i twierdz, o których aneksję król czeski oskarża króla polskiego (Oświęcim, Siewierz, Zator), ma być załatwiona na przyszłym zjeździe głogowskim. Do spotkania w Głogowie odłożono tez załatwienie kwestii posagu Elżbiety, a właściwie pretensji polskich do jego części ciążącej na Czechach.

 

1499, 27.11., Władysław Jagiellończyk, król Czech i Węgier przekazał w Budzie (obecnie Budapeszt) swojemu młodszemu bratu Zygmuntowi władzę nad księstwem głogowskim. Udało się bowiem wreszcie uregulować stosunki własnościowe z poprzednim księciem głogowskim, obecnym królem Polski, również Jagiellończykiem, Janem Olbrachtem. Książę Zygmunt nie śpieszył się z wyprawą na Śląsk. Korespondencję z Głogowem prowadził w jego imieniu sekretarz Rafał Leszczyński. Pierwszą decyzją personalną było zwolnienie namiestnika Olbrachta, Jana Karnkowskiego. Był on znienawidzony przez mieszczaństwo głogowskie. A następnym postanowieniem nowy książę mianował na wakujące stanowisko oddanego sobie Mikołaja Pieska.

 

1576, 30.11., przed chwilą rozpoczęło się w kościele farnym nabożeństwo którym inaugurował swoją posługę proboszcz głogowski, Kasper Wunderlich. Ale atmosfera w mieście nie sprzyjała katolickim uroczystościom. Nagle wtargnęła do świątyni „grupa protestanckich pachołków sukienników. Zakłócili Służbę Bożą przez hałas i śpiewy. Przepędzili katolików i popełniali do następnego rana różnorodne zuchwałości. Dopiero przez wkroczenie rady miejskiej udało się przywrócić spokój.” Narastający konflikt religijny o wykorzystanie kościoła podzielił miasto. Powiększająca się społeczność protestancka dążyła do odzyskania tego co wg niej było dziełem poprzedników. A proboszcz katolicki został wprowadzony na urząd przez archidiakona kilka dni później. I w następnym roku skierował list do swojego biskupa we Wrocławiu w którym opisał dolegliwości trapiące kolonię katolików szykanowanych przez ewangelików, którym przewodził pastor Joachim Specht. Wśród problemów i zachowań ideowych i religijnych przeciwników wymieniał takie:

 Założony przez Spechta cmentarz miał kolidować z katolickim, a ponieważ obydwaj nie porozumieli się w sprawie terminów pochówków więc „jego pogrzeby mieszają się podczas pogrzebów katolickich. Przekraczają przez sam środek katolickich osób noszących żałobę”. W przyznanych katolikom kościelnych budynkach w dalszym ciągu mieszkają nieuprawnione osoby. Rada miejska obowiązana dzwonnikowi dostarczać roczne furę drewna „tak dużą że muszą ją ciągnąć 4 konie” dostarcza deputat dzwonnikowi mgra Spechta. Ze skarbca świątyni wzięto dużą monstrancję na Ratusz. Powszechnie powątpiewa się czy wróci. Dom parafialny i kościół wymagają napraw, konserwacji i ponownego poświęcenia.

 

1625, 3.11., w pomieszczeniach klasztoru dominikańskiego zainaugurowała działalność wolna szkoła jezuitów. W tym też roku (do 1627) przeorem głogowskich dominikanów był Jan Paweł Czarnkowski. Wg M. R. Górniaka była to jedna z najciekawszych indywidualności. Ten lektor teologii był również uznanym pisarzem i komentatorem postępów luteranizmu. To może dzięki niemu powstała tu ta szkoła.

1741, 8. 11., wracając z Wrocławia do Berlina, do Głogowa przyjechał król Fryderyk II. Spędził tu również następne 2 dni. Nie śpieszył się na urodziny swojej małżonki Elżbiety Krystyny Braunschweig-Wolfenbüttel-Bevern.

Fryderyk II (rys. późniejszy)

 

1848, listopad, W jedna z listopadowych niedziel miał się odbyć się pod Przemkowem festyn ludowy. Ale obok zwyczajowych zaproszeń pojawiły się też plakaty z rysunkiem czarnego kota i propozycją by uczestnicy mieli kieszenie pełne kamieni. Narastał bowiem sprzeciw wobec zachowań urzędników  majętności barona Hansa Benedikta von Block – Bibrana. Szczególnie znienawidzony był podskarbi Schmidt i inspektor Sannert. Wieczorem około godziny 20.00 rozpoczęły się na Rynku koło jatek rozruchy. Później określono je mianem „Przemkowskiej kociej muzyki” („Primkenauer Katzenmusik”). Może właśnie od tego kota z plakatów.

Na wezwanie arystokraty, którego domenie niezidentyfikowani wichrzyciele przysporzyli strat, p  do Przemkowa z garnizonu głogowskiego wymaszerowała kompania wojska. Jej zachowanie z punktu widzenia mieszkańców zapisano kilkadziesiąt lat później i wyglądało tak:  

Gdy tylko baron von Block - Bibran z Modły dowiedział się o zamieszkach, wyprosił w Głogowie wojskową pomoc, która nadeszła po kilku dniach w postaci 70 - 100 żołnierzy. Chociaż ich przybycie nie było zapowiedziane, rozeszła się wiadomość o zbliżaniu się wojska i wielu Przemkowian zgromadziło się na górze Mhlberg i obserwowało stamtąd wkraczanie żołnierzy do miasta. Z naładowaną ostrą amunicją i opuszczoną jak do ataku bronią, pierwszy oddział wkroczył do miasta na Rynek przed ratusz, w którym właśnie odbywało się posiedzenie rady miejskiej. Burmistrz Hennig, został sprowadzony na dół przez delegację i pertraktował z dowódcą nie dochodząc jednak do zgody. Wówczas dowódca także pozostałym żołnierzom rozkazał załadować broń ostrymi nabojami. To niepotrzebnie surowe zachowanie się dowódcy bardzo rozjątrzyło tych w gruncie rzeczy pokojowo usposobionych mieszkańców, którzy nie mieli nic do czynienia z zamieszkami tamtej listopadowej nocy. Przemkowscy strzelcy także załadowali swoje strzelby i czekali w swoich domach na to co się wydarzy. Właściciel cegielni Siebel, który był jednym z radnych miasta, podszedł do dowódcy wojskowego oddziału i spytał się go, czy weźmie on odpowiedzialność za to, gdy padną strzały. To byłaby przecież drobnostka, wybić tych kilku żołnierzy. Do rozlewu krwi nie doszło, ale mieszczanie odmówili przyjęcia żołnierzy na kwatery i dlatego musieli oni obozować pod gołym niebem na Rynku. Na południowej stronie Rynku poprowadzili oni rów, przywlekli słomę na legowiska i zapalili w rowie ognisko. Załadowaną broń ułożono w rzędach w piramidy. Następnego dnia w pobliskim lesie odpalono broń i w ten sposób rozładowano. Po kilku dniach przyszło jeszcze więcej wojska. Wojsko to zostało przez mieszczan przyjęte na kwatery, podczas gdy żołnierze, którzy przybyli najpierw, odmaszerowali z powrotem do Głogowa. Później także pozostali odeszli i znów miasto wyglądało pokojowo jak dawniej. Przywódcy nocnych zamieszek zostali surowo ukarani; otrzymali oni kary wieloletniego więzienia względnie osadzenia w twierdzy głogowskiej”.

Jak to bywa w takich sytuacjach, według ocen świadków, wśród ukaranych znaleźli się przypadkowi ludzie a z kolei główny winowajca uniknął kary ratując się ucieczką. Jeszcze przez wiele lat opowiadać się miało o tej rewolucyjnej nocy w Przemkowie. Aż na pocz. XX wieku wspomnienia te spisano i opublikowano.

Ewolucja mundurów pruskiej piechoty w II poł. XIW w.,

(wg. R. Knoetla).

1919, listopad, na mocy umowy paryskiej, w Głogowie miało przebywać trzech polskich oficerów łącznikowych. Wehikuł próbuje znaleźć w Centralnym Archiwum Wojskowym relację z ich pobytu w niemieckim sztabie i mieście.

 

1945,  14.11., zastępca Komendanta Powiatowego Milicji, chor. Tadeusz Kopeć pisze kolejny raport sytuacyjny. Tym razem za okres 5-15 listopada 1945 r. Chorąży od miesiąca pełni obowiązki Komendanta Powiatowego po tym jak aresztowano  poprzednika – W. Osina-Palko.

Jak informuje odręczna notatka adresata na pierwszej stronie, raport  oceniony został we Wrocławiu jako niedostateczny. Zawiera jednak interesujące informacje. Dokument jest jednocześnie dowodem i świadectwem zachowań i ocen ówczesnej władzy nie do końca jeszcze wykorzystanych przez historyków. Więc zobaczmy kilka wybranych punktów z tego dwustronicowego materiału:

Z powodu przybycia większej liczby krów na każda gminę pow. Głogów ludność z coraz większym zaufaniem odnosi się do władz, gdyż widzi, iż wszyscy pracują dla polepszenia bytu ludności wiejskiej.

Zwrócono się do partii PPR w sprawie ścisłej współpracy – dotychczas bez rezultatu. Partie na terenie naszego powiatu nie przejawiają żadnej działalności.

Do PUBP oddano … dwóch niemców z których jeden miał pistolet automatyczny.

w dniu 13.X.45 pożyczono od Spółdzielni w Sławie 5 tysięcy złotych celem wykupienia surowicy, ażeby zwalczyć chorobę świń, panująca w majątku milicyjnym.

W czasie patrolu nocnego milicjant Kucharski postrzelił w majątku milicyjnym Niemkę, która na wezwanie „stój” zaczęła uciekać. Odwieziono ją do szpitala w stanie lekkim.

         Komenda Powiatowa prosi o przesłanie na wakujące stanowisko Komendanta i kilku zast. pol.-wych. na posterunki

Zachowana pisownia i słownictwo oryginału

Budynek na sławskim rynku, jedna z siedzib Komendy MO w Sławie. Przedwojenny obiekt policyjno-administracyjny. (widok z  2012 r.)

 

1956, listopad, w hotelu „Odra” oddano do użytku Łaźnię Miejską. Jednak warunki w których funkcjonowała – w piwnicy, z odpychającym stanem higienicznym i odległością od skupisk mieszkańców spowodowały, że nie cieszyła się popularnością. Inicjatywa dość szybko upadła.

 

1991, 2.11., 30 minut po północy dyspozytor głogowskiej straży pożarnej otrzymał zgłoszenie o wybuchu w Cukrowni Głogów. 6 minut później wjeżdżający na teren Cukrowni strażacy, zastają straszną tragedię. Nastąpiła eksplozja warnika z cukrzycą. Ważący 35 ton warnik i wypełniony 60 tonami cukrzycy przebił dach hali, uniósł się kilkanaście metrów w górę i spadł 100 metrów dalej, obok wartowni. Warnik wbił się na metr w betonowy plac. Gorąca cukrzyca była wszędzie.

Jak potężna była to eksplozja świadczą słowa świadków zdarzenia:

W nocy obudził mnie huk. Z parapetu zleciały wszystkie kwiaty. Jakiś kawał blachy wybił mi okno.”

To było niesamowite. Obudził mnie wstrząs. Podbiegłam do okna. Otworzyłam je i wyjrzałam. Z ciemności wyłoniła się kilkumetrowa blacha lecąca wprost na mnie.”

Przewróciło mnie. Poczułem gorąco... Nie mogłem zdjąć ubrania. Było sztywne od cukrzycy. Całe szczęście, że miałem długie włosy, one zatrzymały gorącą ciecz. To jest moment. Potem już tylko instynktownie chroniłem się przed wrzątkiem.”

Coś nas pchnęło, chyba podmuch. Nie mogłam się jednak ruszyć. Melasa zalała mi już nogi. Nie było gdzie uciekać.”

Na miejscu zginęło 3 pracowników (39, 41, 50 lat), 13 osób odwieziono do szpitala w Głogowie, z czego 1 osoba (60 lat) zmarła, 3 pracowników w najcięższym stanie, zostało przewiezionych na oddział oparzeń do szpitala chirurgicznego w Legnicy. Niestety wszyscy zmarli w okresie 6-15 listopada.  Bilans był tragiczny: 7 osób śmiertelnych, 9 osób w stanie cięższym i kilkanaście lżej poparzonych, w tym osoby niosące pomoc. W akcji ratunkowej brało udział 8 strażaków zawodowej straży pożarnej w Głogowie, 10 strażaków OSP Szczyglice i OSP Serby, 15 pracowników Cukrowni, Pogotowie Ratunkowe i Policja.

Rozbity warnik. (za: Konkrety)

 

Tyle Paweł Dziadosz z głogowskiej komendy Straży Pożarnej, który przekazał Wehikułowi powyższe opracowanie powstałe na podstawie doniesień prasowych i meldunku Nr 92/706/91 z działań ratownictwa technicznego znajdującego się w archiwum KP PSP w Głogowie.

Mimo, że to tragiczne wydarzenie doczekało się już licznych publikacji, brakuje kompetentnego studium, które analizowałoby raporty komisji, wypowiedzi specjalistów i autorytetów oraz opinie żyjących jeszcze świadków tego zdarzenia – byłych pracowników Cukrowni. Wojewoda Legnicki inż. Andrzej Glapiński powołał w dniu 4.11.1991 r. komisję do ustalenia przyczyn katastrofy i zbiorowego śmiertelnego wypadku przy pracy oraz zniszczenia fabryki. Wypadek badała też od 5.11.1991 r., komisja rządowa.

I pozostały w pamięci ludzkiej obraz tamtych dni. Jak choćby ten:

„Rozruch produktowni po modernizacji był prowadzony w sposób bałaganiarski, nieporadny i nieskoordynowany -  pisał Leszek Wochna, kierownik jednego z działów, w relacji opublikowanej 8 lat później w specjalistycznym piśmie Bezpieczeństwo Pracy-Nauka i Praktyka (R:1999, nr 10,s. 24-25) - Zbliżał się dzień Wszystkich Świętych i niedziela - od 30 października do wypadku produktownia pracowała bez nadzoru głównego technologa. W dniu 1.11. pracowałem na ranną zmianę a późnym popołudniem przyszedłem do fabryki... by zobaczyć jak funkcjonuje mój wydział. Dowiedziałem się, że są kłopoty ze spuszczeniem waru – otwarciem przepustnic”. Według autora wspomnień prace odbywały się w warunkach znacznego zagrożenia wypadkiem i w atmosferze zdenerwowania. Kiedy przebywał już w domu, usłyszał „…huk, byłem przekonany, że to wybuch ….”. Autor zadaje pytania na które nie ma odpowiedzi do dziś.




Wykonanie: ŁUKASZ JEDYNAK FOTOGRAFIKA