Wehikuł czasu - wrzesień 2012 (rok 4/43)

 

           Wrzesień to miesiąc, w którym zgodnie z polską tradycją rozpoczyna się  rok szkolny, więc i Wehikuł zatrzyma się w szkole. W poprzednim miesiącu rozpoczęliśmy prezentację wspomnień o pierwszym dowódcy polskiego garnizonu. 60 lat temu do klasy I b głogowskiej podstawówki trafił jego syn. Wołodia (tak mówiły na niego dzieci) Poźlewicz – był uczniem klasy I w roku szkolnym 1952/53 i II klasy w roku następnym. Jego koleżanki nie pamiętają czy chodził z nimi do III klasy w roku 1954/55, choć jego ojciec przebywał w garnizonie do lata 1955 r. Dziś nikt nie pamięta ani incydentu, o którym będzie poniżej ani innych powodów dla których chłopiec rozstał się ze swoją klasą.

           Pożary i katastrofy budowlane to zmora przeszłości. Wehikuł przypomina dwa wydarzenia brzemienne w skutki.

1 klasa SP w roku szkolnym 1952/53.

Wśród dzieci Włodek Poźlewicz, siedzi przed wychowawczynią p. Dziekan. Na drugiej stronie wśród podpisów dzieci nie udało się znaleźć jego autografu. [z albumu Ewy Bogusz]

Zdjęcie zostało zrobione tuż przed zakończeniem I klasy w 1953 r. Niektórzy chłopcy są bez koszul bo było gorąco i bez butów, bo ich po prostu nie mieli. Zdjęcie udostępniła ze swojego albumu pani Ewa Bogusz, tu na zdjęciu Ewa Juszkiewiczówna. Wehikuł dziękuje bardzo, również za mozół odcyfrowywania dziecięcych podpisów. I pani Ewa i Wehikuł przyjmą ewentualne uzupełnienia lub sprostowania.

 

I rząd od góry, od lewej: Ula Grędziak, Krysia Piotrowska, - , - , Marysia Zapalska, Ewa Juszkiewicz, - , Zyga.

II rząd od góry, od lewej: Jula , Teresa Młyniec, Gabrysia Gwiżdż, dziewczynka zasłonięta to prawdopodobnie Mocek, wychowawczyni p. Dziekan, Hela Plizga, Mietek Woszczyński, Rysiek Wąsik, , Heniek Tanaś.

III rząd od góry, od lewej: Tadek Kubiak, Włodek (Wołodia) Poźlewicz, - , Joachimiak Bogusia z Biechowa, Gienia Szlapa, -, - , -.

IV rząd od góry, od lewej: Kempa Krystyna, - , Zagórski, Karol Kędzierski, Bolek Chwałek, Józek Klęba , Janek Serafin, Rysiek Plizga, - , - ,

V rząd od góry, od lewej: Janina Siuta, Krysia Kraszewska, Lucyna Caputa, Basia Kałmuczak, Bladkiewicz.

 

           We wspomnieniach Włodek jawi się jako żywy, aktywny chłopiec. Dzieci zdawały sobie sprawę kim był ich kolega. Mówiło się o tym w domach a one to słyszały. Więc przenosiły na przerwy do szkoły różne pytania, związane z pochodzeniem chłopca jak np. w sprawie wiary. Nikt nie pamięta incydentu poniższego.

Już pierwsze słowa kolejnej części wspomnień autorstwa  Andrzeja Klimma uzasadniają wrześniowy termin ich publikacji. Autor wspominając postać przyjaciela swoich rodziców i rodziny, ppłk Poźlewicza opisuje też kontakty z jego synem.

 

III.

Płk Poźlewicz (o ile dobrze pamiętam, ale potwierdzają to moi bracia) tylko raz był u moich rodziców z żoną i synem. Żony nie pamiętam, a z synem bawiłem się jak z rówieśnikiem, ale był chyba nieco ode mnie młodszy. Włodek musiał urodzić się już po wojnie.

Włodek Poźlewicz chodził do polskiej szkoły. /…/ Pamiętam związany z tym taki incydent, opowiadany przez pułkownika. Otóż jego syn rozbił butelkę na głowie kolegi. Nie wiem na ile były poważne uszkodzenia drugiego ucznia, ale rodzice zostali wezwani do szkoły. Poszedł ojciec. Zapytał o powód bójki. Gdy dowiedział się, że jego syn został nazwany „kacapem”, poinformował zdumioną zapewne nauczycielkę, że gdy to się powtórzy (przezwisko, oczywiście) to sam synowi da drugą butelkę. Opowiadał o tym ze swoistą dumą, a wyraźnie wyczuwało się, ze jego syn czuje się Polakiem.

Sprawa polskiej szkoły miała poważniejsze podłoże. Pułkownik wielokrotnie opowiadał, że wywierane są na niego naciski, żeby syna uczył w szkole rosyjskiej. Nie chcę osądzać z jakiego powodu, ale wolał szkołę polską. Może z powodu tego poczucia polskości, może dlatego, że rosyjska szkoła zapewne oznaczałaby internat i oderwanie dziecka  od rodziców. W każdym razie przed wyjazdem do Rosji powiedział mojemu ojcu, że grożono mu jakimiś konsekwencjami i obawia się tego.

No, i ten wyjazd.

Jak już wspomniałem, śmierć Stalina i postępująca „odwilż” były dla niego ogromnym wstrząsem. Jakby stracił grunt pod nogami. Zmiany były ogromne i dotknęły także jego osoby. Oficerowie radzieccy, odkomenderowani do Wojska Polskiego, byli odwoływani do Rosji. Ministrem Obrony Narodowej był wówczas jeszcze Konstanty Rokossowski. Pułkownik rozpoczął starania o pozostanie w Wojsku Polskim. Wraz z moim ojcem pisał podania w tej sprawie do wszystkich możliwych instancji. Pamiętam, jak siedzieli razem i cicho o czymś rozmawiali. Pamiętam ostatni dramatyczny raport – pułkownik prosił o pozostanie w Polsce za cenę wyjścia z wojska. Pamiętam też adresata – Marszałek Rokossowski. Niestety, odmówiono mu i tego. Było to na niewiele miesięcy przed wyjazdem samego Rokossowskiego.

Pamiętam, że pułkownik – przewidując nieskuteczność swych starań – czynił jakieś kroki, aby otrzymać przydział do Orła (to takie miasto) gdzie dowódcą garnizonu był ów uratowany przez niego w Leningradzie generał.  W czasie ostatniego u nas pobytu obiecał przekazać mojemu ojcu w ramach  przyjaźni swoją bibliotekę (miał duży zbiór książek). Ojciec nie chciał tego przyjąć i mocno się wówczas posprzeczali. Pułkownik stwierdził, że książki i tak przyśle, wysypał zawartość swojej raportówki i zapakował ją w gazetę, a raportówkę dał mnie mówiąc, ze to na pamiątkę, a ojciec tego mi zabronić nie może.  Ten niespodziewany prezent mam do dziś. 

Wyjazd pułkownika z Polski musiał odbywać się w dziwnych warunkach, bo nie dotarła do nas ani jego biblioteka, ani żadna wiadomość z Polski czy z Rosji mimo, że obiecywał dać znać o nowym miejscu pobytu.

Po kilku latach mój starszy brat był na praktyce w Moskwie. Zetknął się tam wówczas z osobą, dla której nazwisko „Poźlewicz” nie było obce. Osoba ta powiedziała, że istotnie trafił on do Orła, (być może później był gdzie indziej?) ale w krótkim czasie odnowiły mu się kontuzje wojenne (zakażenie spowodowane odłamkami). Podobno odmówił amputacji nogi i zmarł. To była ostatnia wiadomość, jaką mieliśmy o płk. Poźlewiczu. O losach jego rodziny także nic nie wiem.

Andrzej Klimm


1517, wrzesień, w końcu miesiąca wybuchł w mieście wielki pożar. Była to pierwsza w pięciu wielkich pożóg miasta w XVI wieku. Zniszczenia objęły niemal całe miasto. Koszmarowi ognia oparły się jedynie ceglane budowle zespołu klasztornego dominikanów i kościół św. Mikołaja.  Zginęło ok. 80 mieszkańców. Po trym doświadczeniu,  ramach obrony przed rozprzestrzenianiem się ognia zakazano krycia dachów słomą i trzciną. Ale do ceramicznej, ogniotrwałej i odpornej dachówki jeszcze długa droga.

 

1614, 23.09., Regina Mentzel (1599-1667), córka głogowskiego doktora medycyny Johanna Mentzla poślubiła dziś wschowskiego lekarza miejskiego Matthaeusa Vechnera. Pan młody był starszy od oblubienicy, która w chwili ślubu była piętnastolatką. Regina miała sześć sióstr, jedna z nich Maria, wyszła za brata męża swojej siostry, Georga Vechnera.

 

Zachowały się do dziś na wschowskim Cmentarzu tablice nagrobne a wśród nich ta z podobizną pierwszego męża Reginy. [fot. M. Małkus]

 

Małżonkowie zamieszkali we Wschowie. Mieli siedmioro dzieci: cztery córki i trzech synów, z których troje nie dożyło wieku dorosłego. Ich córka Anna Rosina, poślubiła leszczyńskiego uczonego Jana Jonstona (pierwszą małżonką Jonstona była również wschowianka, córka aptekarza Samuela Hortensjusza, niestety zmarła pół roku po ślubie). Po śmierci medyka Vechnera Regina wyszła ponownie za mąż, za lekarza Davida Henninga, który piastował również urząd burmistrza Wschowy.

Na wschowskim Staromiejskim Cmentarzu Ewangelickim i w zachowanych miejskich kronikach znajdują się ślady po tej zacnej rodzinie. Wehikuł uzyskał te materiały dzięki niestrudzonym poszukiwaniom i chęci dzielenia się znaleziskiem, od wschowianki, pani Marty Małkus, której serdecznie dziękuje.

Tablica z epitafium Reginy Vechner, secundo voto Henning.  [fot. M. Małkus]

 

1662, 15.09.,  kiedy dziś uruchamiana jest pierwsza konna linia pocztowa z Wrocławia do Berlina przez Polkowice i Zieloną Górę, Głogów pozostaje trochę z boku. Nie na długo bo z racji położenia i krzyżowania się szlaków, przeprawy odrzańskiej i zaplecza logistycznego powstaje środek  pocztowy odgrywający ważną rolę ponad lokalną.

 

1831, 7.09., zawaliła się wieża kolegiacka. Spadła na stojące w pobliżu budynki szpitala i wikariatu. Uległy całkowitemu zniszczeniu jak i kaplica św. Krzyża. Wtedy też rozbita została rzeźba też przedstawiająca fundatora kościoła – księcia Konrada, stanowiąca parę z zachowanym do dziś posagiem Salomei.

Wybudowana w trakcie przebudowy w latach 1413-1466 kwadratowa wieża, jak pisał Antoni Bok była „nakryta dwuspadowym dachem, nad którym górowały dwie sygnaturki. Wysokością nie imponowała, ale szczyciła się zegarem”. Tu można dodać, że ten czasomierz wisiał już na wieży w XVI wieku.

Była ona organicznie związana z bryła kościoła.  Dlatego też jej zawalenie pociągnęło za sobą tyle strat. Na szczęście tragedia nie wyrządziła innych szkód dzwonom. Ocalały wszystkie cztery:  Zwiastowania NMP, św. Hieronima, św. Jana i Pawła oraz św. Barbary. Pierwszy odlany został roku 1668, reszta ponad sto lat później w roku 1771.

Nowa wieża, której budowę ukończono w 1842 r. w ogólnym kształcie zachowała się do dziś. To wtedy odsunięto ją od głównego korpusu, by zabezpieczyć się przed podobną tragedią.

Współczesna rycina Carla Boveta, świadka zdarzenia.

1870, 1.09., niespełna miesiąc po tym jak jednostki garnizonu opuściły koszary, dziś przedpołudniem przyszedł pierwszy transport jeńców francuskiej armii. Było ich 700. Rozpoczął się tym samym napływ żołnierzy przegranej Francji. Rozpoczęto budowę baraków przed Brama Wrocławską, gdzie znajdował się przyforteczny plac ćwiczeń. Niebawem nadejdzie sroga zima, która przyniesie nowe problemy logistyczne.

Podobny jeniecki obóz rozbito nieopodal poznańskiej cytadeli, gdzie zanim wybudowano baraki, rozbito żołnierskie namioty.

 

 

Lesznie i Rawiczu płk. Wiecierzyński otrzymał od gen. Abrahama, rozkaz przeprowadzenia wypadu rozpoznawczego kierunku Fraustadt (Wschowa). Do działań dowódca pułku wyznaczył II kompanię por. Lesisza, plut. artylerii piechoty kpt. Snitko, szwadron czołgów rozpoznawczych 71 dyonu pancernego Wielkopolskiej Brygady Kawalerii.

2 września po walkach granicznych zajęto wieś Geyersdorf (Dębowa Łęka) i stamtąd pluton artylerii piechoty z dwóch armat 75 mm wzór 02/26, ostrzelał koszary we Wschowej. Do rogatek miasta doszedł 3 pluton ppor. Perkiewicza. On sam wspominal to zdarzenie tak:

Zaskoczenie Niemców było zupełne. Po wkroczeniu do wsi Geyersdorf (Dębowa Łęka) część budynków już płonęła. Na tle łun ognia nie zauważyliśmy sygnału czerwonej rakiety, tak że 3 pluton 55 Pułku Piechoty posuwał się w dalszym ciągu i osiągnął rejon 1 km przed miastem Wschowa.”

Tego samego dnia wieczorem z Rawicza wyszedł pluton ppor. Janowskiego z 8 kompanii 55 pp wspierany przez samochody pancerne 71 dyonu. Po przejściu granicy skierował się na Königsdorf ( Załęcze). W rejonie tej miejscowości polskie oddziały wyszły na tyły niemieckiej kolumny samochodowej i w wyniku walki zniszczono kilkanaście pojazdów, zdobyto broń ręczną i maszynową oraz wzięto jeńców.

         Epizod ten jest coraz bardziej znany i pamiętany. Więc i Wehikuł nie będzie przekazywał znanych szczegółów. Ale zauważa, że niemieckie jednostki formowane były przez głogowskie służby mobilizacyjne. Anonimowa, o nic nikomu nie mówiącej nazwie „Komenda 13 Odcinka Ochrony Pogranicza” stała się dowództwem związku w sile korpusu. Jego pododdziały kilka dni później wkroczyły do Leszna. Byli to rezerwiści głogowskiego 138 pułku Landwehry.

 

1945, 10.09., na grębocickim cmentarzu w obecności mieszkańców, również z o okolicznych wiosek i przedstawicieli władz, pochowano Jana Banasiaka, młodego milicjanta,  zastrzelonego  niedaleko Grębocic. Ustalenia milicyjnych historyków z końcu lat 80-tych winą obarczają „nieustalonych sprawców, prawdopodobnie maruderów armii radzieckiej”. Potwierdzają te podejrzenia zeznania milicjantów przechowywanych w archiwach IPN.

Przypomnijmy – w końcu sierpnia Stefan Torz, nowo mianowany komendant posterunku MO zameldował przełożonym w KPMO w Sławie, że nie powrócił milicjant, który tuż przed objęciem przez niego obowiązków odjechał na prośbę oficerów radzieckich z nimi celem wyjaśnienia jakiejś sprawy. Poszukiwania trwały ale dopiero 7 września, milicjanci Skibiński i Stefański znaleźli zwłoki kilometr od Grębocic. Jak meldował  komendant posterunku „za terenem kolejowem w rowie w trawie”. W ciele ofiary stwierdzono 6 trafień – 1 w głowę i 5 w plecy. W zestawieniu „zwolnionych czł. MO” prowadzonym od 1. sierpnia w Komendzie Powiatowej zapisano pod datą 3.09.45 r., że śmierć nastąpiła przez… wypadek śmiertelny spowod. przez Wojsk. radzieckiego”.

W pogrzebie uczestniczyli również, jako przedstawiciele Komendy Powiatowej milicjanci Stanicki i Polowczyk z plutonu alarmowego, przyboczni komendanta Władysława Osina-Palko. Oświadczyli w Grębocicach, że mają rozkaz swojego przełożonego, zastrzelenia winowajcy. Jak wynika z notatki śledczej, milicjanta zabił porucznik NKWD z głogowskiej komendantury wojennej nadzorujący placówki terenowe. Otrzymali więc miejscowego milicjanta do pomocy w poszukiwaniach. Według późniejszych opowiadań tego ostatniego, oficer został zastrzelony wieczorem gdy wychodził z restauracji, ale też krążyły pogłoski, że wraz ze starszyną [stopień sierżanta w Armii Czerwonej-Wehikuł] zginął od wybuchu granatu.

Wehikuł zachował oryginalną pisownię zeznań i meldunków.

Nagrobek zamordowanego milicjanta na grębocickim cmentarzu, napisano na nim mylnie imię Józef. [fot. Marek R. Górniak]

 

1951, 28.09.,   trwa organizowanie garnizonu. Jednostki artyleryjskie Okręgu Wojskowego nr IV wydzieliły ze swoich jednostek kontyngenty kadrowe. Dziś do koszar przybyło z JW. 2352  10 kaprali, 10 bombardierów i 4 kanonierów.

Następnego dnia kolejnych 49 żołnierzy dociera z 14 Brygady Artylerii Armat(JW. 5628) z Bolesławca. Przybywają też żołnierze do pozostałych jednostek. Garnizon rozpoczyna szkolenie.

 

1976, 01.09., w roku szkolnym 1976/77, na ulicy Obozowej w istniejących do dziś obiektach szkolnych zainaugurowało działalność Studium Wychowania Przedszkolnego, przekształcone we wrześniu 1983 r. w Studium Nauczycielskie ze specjalnościami wychowanie przedszkolne i nauczanie początkowe. Placówką ćwiczeń dla Studium Wychowania Przedszkolnego i późniejszego SN było m.in. przedszkole nr 5 przy ul. Niedziałkowskiego. Można traktować to SN jako wczesną próbę tworzenia szkolnictwa wyższego w mieście.

 

1982, 29.09., wybito szyby w miejscowym kasynie MO, które mieściło się w charakterystycznym budynku przy ul. Sikorskiego, nieopodal wejścia do parku Słowiańskiego. Wehikuł prosił świadków zdarzeń sierpniowych o zdjęcia i pamiątki związane z zajściami w sierpniu 1982 r. Otrzymane wtedy zdjęcia były publikowane. Dziś zwraca się z kolejną prośbą o zdjęcia i inne pamiątki z tego wydarzenia  czy całego okresu.




Wykonanie: ŁUKASZ JEDYNAK FOTOGRAFIKA